Mój pobyt w Rosji Sowieckiej - Józef Dumański Tak swoją relację zatytułował „szeregowy z cenzusem” Józef Dumański. Autor urodził się 26 lutego 1921 r. w Trybuchowcach, wsi parafialnej w pow. Buczacz w woj. tarnopolskim (ob. Ukraina). Pochodził z rodziny rzymsko-katolickiej i polskiej, a jego rodzicami byli Maria i Jan. Syn po ukończeniu szkoły powszechnej podjął naukę w liceum nauczycielskim, zdołał ukończyć tylko dwie klasy; w szkole uczył się języka niemieckiego. Zapytany o status wojskowy podał, że z racji odbytych zajęć z Przysposobienia Wojskowego pełnił we wrześniu 1939 r. służbą pomocniczą. Już 28 listopada.1939 r. podjął decyzję o nielegalnym przejściu granicy węgierskiej. Tak czynili wówczas przede wszystkim oficerowie, podchorążowie i podoficerowie zawodowi, którzy chcąc kontynuować służbę wojskową zmierzali do wojsk polskich formujących się we Francji („turyści Sikorskiego”).
Przytaczam całą relację szer. Józefa, przechowywaną w Muzeum Polskim i Instytucie Sikorskiego w Londynie w tzw. zespole lotników. Ich autora-mi byli żołnierze Wojska Polskiego, których po wyjściu z ZSSR zostali zakwalifikowani do służby w lotnictwie. Mieli w zdecydowanej większości za sobą udział w walkach wrześniowych 1939 r., wywózek ze stron rodzinnych w okresie tzw. „pierwszego Sowieta”, lub przymusową służbę z poboru w Armii Czerwonej (nieliczni dotarli na Środkowy Wschód przez północną Afrykę), następnie pobyt w obozach jenieckich, więzieniach i osadach (posiołkach, kołchozach, sowchozach, rzadziej w miastach), przeżyli łagry. Nie bez nacisków władz brytyjskich chciano wydzielić spośród rzeszy polskich Sybiraków, wyprowadzonych z „raju bolszewickiego” przez gen. Władysława Andersa, żołnierzy pułków lotniczych oraz młodych mężczyzn, którzy posiadali wykształcenie techniczne, pragnęli podjąć służbę w siłach powietrznych w charakterze: pilotów, nawigatorów, obserwatorów, strzelców pokładowych, mechaników, innych pracowników obsługi naziemnej.
Ze zrozumiałych względów wszyscy oni zostali starannie sprawdzeni przez oficerów kontrwywiadu, musieli wypełnić obszerne kwestionariusze (nie-którzy je potem jeszcze uzupełniali), złożyć ustnie dodatkowe wyjaśnienia, a nawet poddać się procedurze śledczej. Zatem w kilka miesięcy po tragicznych przeżyciach spisali wspomnienia, obserwacje i refleksje, nie zawsze trzymając się pytań zawartych w kwestionariuszach. Jeszcze nie wiedzieli o oficerach zamordowanych w Katyniu, Charkowie i Miednoje, nie czytali tekstów „obcych” (reportaży, pierwszych opracowań), mieli mało czasu na rozważania. Są to zatem dla historyków źródła wyjątkowo ważne, ciekawe, autentyczne. Różnią się znacznie od siebie, m.in. z powodu doświadczeń autorów i bogactwa przeżyć, ich sprawności pisarskiej, pasji. Śmiem twierdzić, że Józef Dumański dobrze wywiązał się z postawionego mu zadania, narzekał nawet, że dano mu za mało czasu. Na zakończenie tekstu dodał ciekawostki, anegdoty.
W 1996 r. w Krakowie, w Wydawnictwie Zakonu Jezuitów, ukazał się tom wspomnień Józefa Emila Dudzińskiego liczący 258 stron, Opowieści dziadka Jo-Jo /or tales from grandpa Yo-Vo’s life. Jest to zbeletryzowana opowieść „dziadka wnukom”, pomijaj ąca zwłaszcza szczegóły bardziej drastyczne zawarte w relacji, ale zawierająca cenne uzupełnienia, scenki z dialogami. Niektóre dodatkowe fakty, zaczerpnięte z ksiązki, podaję w przypisach.
Sowieckie obozy jenieckie na terenach ukraińskich II RP
Do Rosji Sowieckiej dostałem się nie jako jeniec, ale jako aresztowany za chęci przejścia granicy sowiecko-węgierskiej i dostania się do wojsk polskich pod dow. gen. Sikorskiego1. Zostałem zatrzymany przez ukraińskiego milicjanta wraz z przyj[acielem] Szczawińskim Stanisławem (który umarł w łagrze podobno na cyngę/szkorbut) i przewodnikiem Puziem Tadeuszem przy granicy kolejki górskiej Broszniów – Darów – Osmołoda – Jała
Zaraz przy pierwszej rewizji na posterunku milicji państwowej w Osmołodzie skradziono mi szereg drobnych rzeczy (zegarek, wieczne pióro, pulower, maszynka do golenia), których nie zwrócono mimo mojej energicznej interwencji u władz sowieckich. Na placówce granicznej w Osmołodzie nastąpiła druga rewizja (28 XI 1939 r.) i pierwsze przesłuchanie (dopros), a raczej wysłuchanie przeze mnie oskarżenia, że jako polski lotczyk [lotnik] – znaleziono przy mnie legitymację szybowcową kat. B, legit. szkolną, świadectwo ukończenia 2. kl. licealnej i 2. stopnia PWWF [Przysposobienie Wojskowe i Wychowanie Fizyczne], dowód osobisty (które to wziąłem na skutek zapewnień przewodnika, że przejście jest „murowane”) – i [jako] szpion [szpieg], chciałem przejść do Francji do Sikorskoho, aby walczyć przeciwko nim i zagrożono rasstrełem [rozstrzelaniem] i Sybirem.
Po posiedzeniu 1. doby w brudnej piwnicy na placówce w Omołodzie, gdzie pokarmem było: 1 bochenek (1, 5 kg) czarnego chleba i garnek kaszy na trzech, odwieziono nas nocą do więzienia przy sądzie w Nadwórnej. Tu trzecia rewizja i 2. dopros wraz z podpisaniem aktu oskarżenia. Otrzymywanie przesyłek i utrzymywanie korespondencji uniemożliwione, w przeciwieństwie do aresztowanych 42 Hucułów z Żabiego (jako konfidentów P[olicji] P[aństwowej]). Zmuszeni byliśmy do kupowania u nich za własne części bielizny i ubrania tytoniu i chleba. Żywnościowym był tu nadwórniański żyd (osmarkany), przed tym [przed aresztowaniem] dorożkarz, jakiś Bergman (czy coś takiego), który kradł należny nam chleb i sprzedawał go nam później nadzwyczaj drogo. W niesłychanym brudzie i wszach siedziało w małej celi (3 m x 4 m) około 45 osób. Po żywieniem raz dziennie kromka czarnego chleba i 2 razy liść kapusty w gorącej wodzie (dosłownie).
Z Nadwórnej do Stanisławowa przywieziono mnie 18 XI I i 25 XII załadowano do wagonów towarowych po 40 osób do więzienia śledczego w Ode-ssie. Etap trwał 7 dni wśród bardzo uciążliwych mrozów. W wagonie był pie-cyk, do którego dawano wiadro węgla dziennie i nic więcej, także palenie w nim było uniemożliwione wskutek braku zapałek i drzewa. Pożywieniem był kawał zamarzniętego zupełnie chleba, 4-5 cm kiełbasy zepsutej i pudełko od zapałek cukru. Dręczono nas brakiem wody. Szczęściem było zdobycie sopla wody z dachu wagonu, ale zwierzęta – strażnicy (strełki]) odlewali się na dach, aby móc żartować z „polskich panów”. Transport był ubezpieczony karabinami maszynowymi na dachach, reflektorami, telefonami między wagonami i dużą ilością strełków . Na dodatek dręczyli nas, jak mogli, aresztowani za przejście granicy Ukraińcy besarabscy i zakarpaccy, którzy jechali z t ą myślą, że ich po przyjeździe uwolnią, dadzą „pańską ziemię” i będą mogli kupić nawet motocykl za 200 rubli – tak jak im sugerowali agitatorzy za granicą. Co chwila strełki sprawdzali całość ścian wagonów przy pomocy drewnianych młotów i dwa razy dziennie urządzali przegląd wagonów z liczeniem więźniów i rewizją (prawierka). Rewizja odbywała się często na mrozie obok wagonów, szczególnie po przejechaniu dawnej ros.-polskiej granicy.
Więzienie w Odessie
W takich mniej więcej warunkach przejechaliśmy nocą 31 XII na 1 I 40 r. do Odessy, na ulicach której w czasie przejazdu wid ziałem tylko kilka pijanych, śpiewających par. Tu dopiero przy elektrycznym świetle mogliśmy się zobaczyć i przestraszyć się naszym wyglądem: każdego bowiem pokrywała gruba pokrywa pyłu węglowego z brudem. Jak byliśmy głodni świadczy fakt, że nie-którzy z Besarabców wyjmowali z koszów na śmieci jakieś zgniłe kartofle, czy ości z ryb i to pożerali nawet ku przerażeniu samego więziennego naczalstwa.
Zaraz też nastąpiła bardzo szczegółowa rewizja z przysiadami, itp. , po której poszli śmy do tzw. bani (łaźni) z ciepłymi natryskami i dezynfekcją. Po umyciu się rozdzielono nas po celach. Dostałem się do 46. celi w IV korpusie olbrzymiego więzienia, które składało się z 6 korpusów (gmachów), otoczonego labiryntem murów, drutów i budek strażniczych (bocianów). Cele były dwuosobowe, ale nas umieszczono tam na razie sześciu. Oto moi współtowarzysze: Szczawiński Stanisław (z którym zostałem aresztowany); Klimowicz Adam (abit[urient gim[nazium], syn majora z Łucka), Olipra Franciszek (mój kolega szkolny, syn gajowego); Łóksza Aleksander (z Wilna); Műhln Stanisław (syn zaw[iadowcy] stacji kolejowej w Nadwórnej) 3. Stopniowo przydzielono do naszej celi coraz więcej osób tak, że w końcu było nas 10-12. Między innymi przydzielono niejakiego Bodnię Józefa [Josifa] z Zakarpacia (jako szpiega donosiciela, do czego sam się przyznał później, gdyż zżył się z nami i nawet nas polubił, bo ja go nauczyłem pisać na kawałku mydła patykiem) i nie robiliśmy mu krzywdy, owszem jako starszy cieszył się u nas przywilejami. On to opowiadał, jak namawiano ich do przejścia granicy i obiecywano im w Rosji rajski żywot. Zostawił chorą żonę i 6 małych dzieci.
W więzieniu w Odessie siedziałem (można powiedzieć umierałem – dochodziłem z rosyjska) 10 miesięcy do 5 września 1940 roku, w dzień i w nocy dręczony doprosami, ciągle takimi samymi. Ja nie zostałem przez oprawców ani razu uderzony, mimo ciągłych pogróżek, czego nie umiem sobie wytłumaczyć, ale w celi słyszeliśmy nieraz jęki, szaleńcze krzyki naszych kobiet, a na stole przy doprosie można było nieraz zobaczyć nahaj. Szczególnie skarżyli się na katowanie aresztowani Ukraińcy z Zakarpacia i Besarabii, którzy nieraz wracali sini od pobicia. Podać chcę równie ż fakt, że w ciągu jednej nocy nieprzespanej zabiłem ponad sto (100) pluskiew. Czułem, że nie wytrzymam już długo tych mąk, gdy 28 VIII 40 r. zostałem wezwany do podpisania wyroku zaocznego skazującego mnie na 5 [tylko na 3 według zapisu we wspomnieniach] lat trudowoho-isprawitielnoho łagra w Samari, który mogłem podpisać, albo nie, co było obojętnym. Jedną tylko korzyść wyniosłem z więzienia, (jeśli to można korzyścią nazwać, raczej zdobycz), że wyuczyłem się doskonale rosyjskiej mowy4, gramatyki i pisma, sam wykorzystując książki, które czasem można było wypożyczyć. Warto było widzieć zdziwione (a nawet przerażone) miny wypożyczających, gdyśmy żądali książek w językach: niemieckich, angielskim, francuskim (co ich upewniało o naszym szpiońskim przeznaczeniu). Wyuczyłem się równie ż na pamięć tablicy pierwiastków Mendelejewa po rosyjsku.
Ciekawe były nasze rozmowy z niektórymi nadzieratielami [nadzorca-mi]. Wysłuchiwali oni wszyscy bardzo grzecznie naszych opowiadań o kulturalnym życiu na zachodzie, o Bogu, aby przeważnie później powiedzieć: Wrosz, nie możet eto byt [Kłamiesz, tak nie może być], a my słuchaliśmy o tym, że on ma dwa wiełosipiedy (rowery) i dwa gramofony, a za pracę w winnicy brał 5 wiader wina (?) dziennie. Widać było u starszych kluczników współczucie dla nas, co objawiało się dawaniem dobawok (repet) i częstowaniem krupoczkami (rosyjską machorką), i nienawiść do nas pokolenia młodego porewolucyjnego, którzy dr ęczyli nas ciągłymi rewizjami i dokuczaniem (szczególnie po wie ści o upadku Francji). Byli oni wszyscy [starsi wiekiem] święcie przekonani, że Germaniec [Niemiec] wojnę wygra i chlubili się bardzo tym, że mu pomaga-ją. Byli jednak między innymi ludzie innych zapatrywań, którzy usprawiedliwiali swoją łagodność i poufałość słowami: Ja was ponimaju, ja toże w tiurmie i łagre sidiet” [Ja was rozumiem, ta tak że siedzę w więzieniu].
Nastąpił 2. etap, etap do obozu pracy. Wyprowadzono na dziedziniec więzienny setki nas (obdartych już i wynędzniałych) i wyczytywano kolejno, aby po raz 1001 spisać formalności (za każdym razem na podobnym blankiecie) i oddać oprawcom do ponownej rewizji b. szczegółowej, gdzie rekwirowano każdy guzik, sprzączkę, nitkę, wysypywano takim trudem uzbierany cukier i sól, itp. Sam etap do Samarłagu, który leży nad rzeką Samarą niedaleko Kujbyszewa [był] podobny do etapu pierwszego z tą różnicą, żeśmy [byli] bar-dziej wycieńczeni i bardziej nas dręczyło pragnienie z powodu upału.
Samarłag
Na miejsce przyjeżdżamy 17 XI. Następuje wyładowanie jak zwykle przy zachowaniu środków ostrożności (psy, karabiny maszynowe), liczenie, ustawianie czwórkami, przestroga: Szag w lewo, szag w prawo konwój primienajet orużie [Krok w lewo, krok w prawo, a konwój u żywa broni] i ruszamy do obozu odległego od toru o kilka kilometrów. Jest już późny wieczór. Widzi-my bramę olbrzymią, płot wysoki z drutu, za nim biegające psy i budki strażnicze (bociany). Przed bramą stół i naczalstwo przyjmujące nas kolejno po formularam (tj. według aktów). Noc jest b. chłodna, więc nic dziwnego, że pomarzliśmy okrutnie. Wreszcie brama się otwiera, wchodzimy czwórkami na główną ulicę w obozie. Po bokach baraki z gliny, słupy telefoniczne, oświetlenie elektryczne i tak charakterystyczne dla całej Rosji propagandowe plakaty, a raczej napisy i rysunki na dykcie: „Kto nie rabotajet, tot nie jet’” [Kto nie pracuje, ten nie je], „Dadim 3 normy na dwóch czeławiek” [W dwóch wykonamy 3 normy],
„Otkazczyki, łodyri i simulanty, eto wragi proizwod stwa” [Buntownicy, bumelanci i symulanci, to wrogowie produkcji], „Szyrie rozwierniom stachanowskoje dwiżenije” [Szerzej, mocniej rozwiniemy ruch stachanowski] itd., itp., itd.
Nas prowadzą już obozowi urzędnicy (więźniowie z większymi wyrokami) – wolni bowiem stra żnicy zostali za bramą – na du ży plac przed banią, gdzie grupami mamy wchodzić do mycia się i strzyżenia. Tu spotykamy się po pierwszy z więźniami rosyjskimi, którzy w więzieniu trzymani byli oddzielnie. Nikt nie policzy, ile tej nocy skradli najrozmaitszych rzeczy nam, którzy do takiej bez-czelności nie byliśmy przyzwyczajeni. I już błyskały w ich rękach noże (w jakiś niewiadomy dla mnie sposób przechowane) i rozdzielały ciszę nocną dzikie wrzaski, groźby, wyzwiska i urągania pod adresem „polskich panów”, faszystów, itp. Momentalnie przyłączyli się do nich wszyscy Ukraińcy nasi [z terenów II RP] i z zagranicy, i Polacy – komuniści, bardzo nieliczni wprawdzie.
Noc była tak straszna, że chyba Sienkiewicz mógłby j ą opisać, noc niezapomniana. Na następny dzień dano nam namioty na mieszkanie (po 120 ludzi) i podzielono na otriady (coś w rodzaje kompani) i brygady – drużyny. W obozie naszym było początkowo 8 takich otriadów (około 3500 osób), a ja byłem w 248 brygadzie pracy. Po kilku dniach kwarantanny, w których norma pracy była mniejsza, nastąpiła nowa część mąk (tym razem gorszych dla mnie, jako że praca fizyczna była mi dotąd zupełnie obca, a siedzeniem w więzieniu byłem strasznie przemęczony). Dziesiętnikiem moim był początkowo niejaki Depta, Polak, którzy patrząc na moją nieumiejętną pracę wymyślał równie ż od pańskiej Polski, burżujów, itp.
Pracowałem w kopalni kamienia. Jaka to była praca, najlepiej niech powie to: w namiocie małym w zimny październikowy czas mieszka na piętrowych pryczach (narach) ponad 100 osób, 3-4 brygady. Rano, wcześnie, gra trąbka obozowa podiom [pobudkę] i wlatują do namiotu naganiacze, którzy budzą nas krzykiem, biciem i kopaniem. Każdy nabity wstaje i przygotowuję się. Dwóch z brygady idzie po chleb do tzw. chleboriezki, skąd często wracają z pustymi rękoma pobici, skarżąc się bez żadnego skutku, że im chleb zrabowali rosyjscy żulicy. My zaś otrzymujemy kartki na posiłki w zależności od kotłów i po śniadaniu wychodzimy do pracy.
Pożywienie: 1. kocioł (do 99% normy) – 2 razy dziennie zupa, albo kasza i chleb w zależności od % wyrobionej normy: 40% – 400 gramów, 50% – 5 00 g, itd. aż do 100 g. Otrzymuje się 2 talony (kartki).
2. kocioł (od 100% do 125% i wszyscy robotnicy kancelaryjni) – otrzymują 700 lub 900 gramów chleba i 4 talony: na śniadanie, na obiad, na tak zwaną prembludę [dodatek premiowy do jedzenia], tj. bułkę białą 80-cio gramową i na 200 g chleba w obozowym tarku (sklepiku), który tam można kupić.
3. kocioł (od 126% wzwyż) - równie ż jak drugi, z tym że prembludo waży 110 gramów i jest możliwość kupna 300 g chleba. Oprócz tych 3 kotłów jest jeszcze 4. (dla naczalstwa), 6. (dla małoletnich), 7. i 8. (bolniczy – szpital-ny), 9. dla słabkomandy, tj. tych którzy nie mogą pracować orzeczeniem komisji lekarskiej i 10. dla słabkomandy 2, tj. tych, którzy nie mogą wyrobić pełnej normy. Jest i 12. kocioł dla tych, którzy wyrabiaj ą mniej niż 30%, lub w ogóle nie chcą pracować. Dla nich 300 g chleba i nic więcej5. Pracujemy przez 10 godzin i wracamy z powrotem 7 km do obozu. Nastała straszna zima. Ubrania nasze już zupełnie zniszczone, lub skradzione. Jakimś cudem otrzymałem buszłat (watowaną kurtkę) i ciepłą watowaną czapkę, mimo że już normy wyrobić nie mogłem, chociaż w pierwszych dniach po przybyciu była ona dla mnie możliwą. Na całe szczęście zostałem 12 XI 40 r. przeniesiony do tzw. montażnej brygady, która miała postawi ć bak [zbiornik] na wieży ciśnień w miasteczku koło obozu (może zawdzięczając mojemu wykształceniu), a stąd przeniesiono mnie do pracy w fabryce jako rozmietczik żelazo – konstrukcjonnych dietalej [znaczył stalowe płyty według rysunków przed ich nawiercaniem lub wyginaniem], bowiem z tą pracą spotkałem się tu po raz pierwszy6. Ale los mój si ę znacznie polepszył. Tak było do IV 1941 roku.
Coś o życiu obozowym
Byliśmy razem z więźniami rosyjskimi (żulikami) odbywającymi karę przeważnie za chuligaństwo, bandyckie rabunki, napady, kradzieże. Wiele razy mówiono mi, że ci [co] siedzą w łagrze, to wyrzutki społeczeństwa, choć ja chciałem wówczas powiedzieć, że społeczeństwo rosyjskie jest wyrzutkiem społeczeństw. Nie da się opisać tych wszystkich napadów na nas, rabunków, okaleczeń, wobec których władze były zupełnie bezsilne.
4 IV 41 r. wywołano wszystkich Polaków i wszystkich siedzących za kontrrewolucję na etap na północ, który trwał do 8 V 41 r. Przejechałem więc Rosję od Odessy przez Kujbyszew, Moskwę , Kijów i Kotłas. Co widziałem wzdłuż toru? Przeważnie nieużytki, olbrzymie obszary bardzo mało rodzą-ce (na Ukrainie), spalone i zburzone gospodarstwa, wsie na Ukrainie tak nędzne, że opisać nie można, ziemianki, budki jakieś, itp. Na stacjach od Odessy do Kujbyszewa można było wówczas kupić papierosy. Przy pracy przeważnie [widać było] kobiety.
Jeśli chodzi o fabrykę, w której pracowałem, jest to fabryka powstała pracą rąk więźniów. Miał to być Samarskij gidro-uziej [węzeł hydrologiczny] – jest? (Cel jej był inny, bo wyrabiano tam konstrukcje mostowe i inne, nie potrafię podać ich celu, bowiem nie znam się na tym). A w ostatnim czasie przed moim wyjazdem miano ją oddać robotnikom wolnym (używam stale terminów rosyjskich) i chodziły pogłoski, że to ma być fabryka samolotów.
Przez okna wagonu w etapie widziałem nędzę, jakiej sobie nie można wyobrazić nawet widząc nasze podolskie zapadłe wsie.
W wagonie jechałem z rosyjskimi kontrrewolucjonistami, byli między innymi ciemni Kozacy, Uzbecy, Turkmeni, itp., którzy nie mogli powiedzieć za co odbywają kary. Byli Moskale, którzy otrzymali po 8, 10 i 15 lat za 10 ha ziemi (która była ich własnością), za różne nieudane prace w fabryce (posądzenie o sabotaż), za chęci przejścia granic i współpracy z obcym wywiadem. Byli bandyci. Ci ostatni słuchali z nabożeństwem naszych rozmów i opowiadań, aby później w nic nie uwierzyć i imponowali nam, że mógł [taki] pójść do restauranu i kupić 300 g wódki i kawał cukru. Oprócz prze ślicznych wschodnich bajek, opowiadanych kaleczoną mową rosyjską przez nacmenów [przedstawicieli mniejszości narodowych], (bajek, których i Andersen nie śnił, i mogą mi słusznie zazdrościć ) nasłuchałem się mnóstwa opowiada ń z czasów rewolucji, o morderstwach księży i popów, o rozbojach i rabunkach, jako te ż o współczesnych sowieckich chuliganach, którzy brzytwą obcinają napastowanym względnie sprzeciwiającym się oczy, nos, itp. Groza mnie brała słuchając tych opowiadań, a jednak to wszystko prawda. Przeciętny Rosjanin „siedzący” w łagrze obliczał liczbę więźniów w Rosji na około 40 000 000 (czterdzieści milionów?!).
Peczorłag
Trzeci ten trwający równo miesiąc etap dowiózł nas jak można było najdalej pociągiem, a teraz zaczęła się piesza wędrówka. Udajemy się tam, skąd się już nie wraca, jak nam powiedzieli strażnicy: Uże tiebie twojej Polszy nie uwi-diat’, tut pogibniesz ” [Ju ż swojej Polski nie zobaczysz, tu zginiesz]. I wszystko ten koniec zapowiadało, na ten koniec się zanosiło.
Skończyły się czasy Samarłagu, gdzie rubel był wartością, gdzie np. kartka na śniadanie kosztowała w pewnym okresie od 5-20 kopiejek, kartka na obiad (w zal. od kotła) od 30-80 kopiejek, prembludo od 50 do 100 kopiejek (1 rb.), 1 kg chleba – 90 kopiejek. Gdzie na łagiernom bazarie można było kupić buszłat (kurtka wat.) – 50 rubli, tiełogrejka (bluza wat.) – 25 rb., spodnie wat. – 25 rb. (wszędzie mowa o rzeczach zupełnie nowych), para bielizny nowej
– 25 rb, trzewiki nowe stachanowskije (skórzane) – 25 rb. Wszystkie te ceny były stałe i ściśle przez sprzedających przestrzegane. Sprzedającymi byli ci, którzy te rzeczy skradli. Warto zaznaczyć, że o te rzeczy ubiegali się robotnicy i mieszkańcy sąsiedniego miasteczka, w których znowu my, pracując, mogliśmy przez znajomych ludzi wolnych kupić chleb – biały w cenie 1,50 rb. za jeden kg, papierosy – 2,50 rb. i więcej za 20 sztuk, a nawet wódkę. Wszystko się to teraz skończyło z chwilą wyjazdu na północ do Peczorłagu (czyli obozu pracy nad rzeką Peczorą).
Tu zadaniem naszym było wybudować linię kolejową od Kotłasu do Workuty. Odległość od Peczory do Workuty podzielona była na tzw. otdielenia (długości kilkudziesięciu km jedno), na którym pracowały przenośne kolumny robocze. Przyjechałem na 9. otdielenie [z] 67. kolumną roboczą. Robotnicy w takiej kolumnie mieszkali w szczerej tajdze pod namiotami. Kuchnie pod gołym niebem. Panem i władcą kolumny był naczalnik (także więzień, tylko na wyższym poziomie, tzn. jakiś bandyta przynajmniej o wyroku 10-15 lat). Ponieważ robota tu (karczowanie lasu, usuwanie torfu, który cały ten kraj pokrywa od 0,5-3,0 m głęboko, robienie wykopów i nasypów, budowa dróg przez tajgę z bali drzew, tzw. leżniowek), szła nam niesporo, raz z powodu naszego wycieńczenia, jako też z powodu naszego zrezygnowania do życia, zdobył się nasz naczalnik na genialny sposób: nie dać jeść. Powiedział tak: Dopóki nie postroicie [zbudujecie] leżniowki, po której będzie można przewieźć dla was produkty, będziecie głodni. I tak było: otrzymywaliśmy dwa razy dziennie mąkę rozpuszczoną w wodzie (bez soli, bo tej równie ż nie było) i albo placek zamiast chleba, albo 200-300 g chleba. Resztę chleba należną wpisywano nam na „książkę”.
Trudno opisać te warunki. Widziałem jak inteligentni ludzie załamywali się zupełnie, chodzili w szmatach, brudni (w najbardziej dosadnym tego słowa znaczeniu), z jakąś puszką pod pachą koło kuchni zbierając z musornych jaszczykow [śmietników] rybie głowy i ró żne odpadki. Widziałem jak zbierano rozsypujący się pojedynczo groch z worków w błoto, kradziono koniom owies, jedzono garściami surową mąkę. I słyszałem jak żulicy [uszkodzony tekst].
Gdy zadanie nasze na tym odcinku miało się ku końcowi, etapem prze-niesiono nas na 10. otdielenie, gdzie warunki były jeszcze gorsze, szczególnie z chwilą wybuchu wojny w czerwcu 41 roku. W tym dniu wygłoszono do nas przemówienie o potrzebach zwiększenia (!) tempa pracy przy mniejszych (!!) wymaganiach życiowych z naszej strony. Dzień roboczy przedłużono do 13 godzin (miała w nich być godzina przerwy obiadowej), ilość produktów wybitnie zmniejszono. Za każdy sprzeciw groził rasstreł, albo przynajmniej izolator [karcer]. Jakie to były warunki świadczy fakt, że mimo 100% pewności nie . udania się Wierzbicki próbuje ucieczki.
Do szczytu doszły prześladowania z chwilą wieści o pakcie polsko-sowieckim i mającym nastąpić uwolnieniu nas. W jednej rozmowie dowiedziałem się od dziesiętnika, Ukraińca ze Słowacji, że najgorszym i naj-, naj- i naj-narodem na świecie jest naród polski.
Nas przeniesiono jeszcze bardziej na północ na 13. otdielenie. Wykorzystywano każdą chwilę, aby nas dręczyć. Jeżeli padał deszcz, wówczas robiono prawierki po fomularam, tzn. po przyjściu z 13–godzinnej pracy wywoływano nas według alfabetu i tak wpuszczano do obozu, gdzie czekały nas: jakaś zupka na kolację zimna już i dręcząca noc w mokrym ubraniu, bez możności wysuszenia. Bani od chwili wyjazdu z Samarłagu nie widzieliśmy. W ostatnich dniach przed uwolnieniem [wartownik] zastrzelił przy pracy Goszczyckiego Bolesława z Warszawy za to, że na jego wezwanie nie podniósł się mówiąc, że jest chory. Ja zaś z wycieńczenia upadałem tak, że musiano mnie wziąć do „szpitala” na 10. otd[ielenie]. Byłem chory na predpelagrę, tak nazywano tam chorobę z wycieńczenia. Szpital były to 3 namioty o podłodze 0,5 m nad ziemią, a lekarstwem witaminowe pigułki „C”, aspiryna, it p. Na nogach miałem rany awitaminozowe, nie gojące się. Od 6 VIII do 17 VIII leżałem w szpitalu, potem lekarz stwierdził, że ja potrzebuję być jeszcze w szpitalu, ale nie ma miejsca, więc posyła mnie do słabkomandy niepracującej, gdzie przebyłem do 3 września, tzw. w chwili amnestii.
Do wojsk polskich
Wezwano mnie do kancelarii i dano 3 rzeczy do wyboru: albo ja chcę pójść do Czerwonej Armii, albo do polskiej armii, albo chcę pozostać jako wolny pracownik w Rosji. Chciałem wprawdzie zobaczyć moich najdroższych rodziców i siostrę (wywiezionych w lutych 1940 r. do Kazachstanu), ale bałem się, że mnie później z Kazachstanu do armii polskiej bolszewicy nie wypuszczą, więc kazałem sobie wystawić bilet do miejsca, gdzie tworzy się armia polska i po 17 dniach bezustannej jazdy pociągiem przyjechałem do Buzułuku, gdzie było dowództwo polskich sił zbrojnych. Nie zapomnę tej chwili, gdy pierwszy raz zobaczyłem na bazarze przy stacji w Kotłasie pomidory, ogórki, jajka, mleko. Mogłem sobie na to pozwolić, bo wypłacono nam po 219 rubli na bilet i jako dietę na czas przejazdu. Litr mleka kosztował tam 3 rb., zresztą wszystkie produkty były stosunkowo b. tanie. Ceny jednak olbrzymiały z chwilą zbliżenia się na południe i produktów nie można już było prawie dostać.
Z Buzułuku wysłano mnie do Tocka [Tockoje], gdzie 27 X 41 r. złożyłem przysięgę żołnierską. Dnia 9 listopada przeniesiono mnie wraz z 4 przyjaciółmi do lotniczego punktu zbornego w Kołtubance, gdzie wskutek przykrych warunków życiowych i osłabienia jeszcze z obozu zachorowałem na tyfus plamisty i od 16 I do 9 III 42 roku leżałem w szpitalu w Kołtubance, a po wyleczeniu dołączyłem do eskadry 18 III w Kermine (płd. Turkmenistan)
22 III wyjazd z Kermine do portu Krasnowołodzk na brzegu m. Kaspijskiego i 24 III opuszczamy raj na sowieckim statku „Turkmenistan”
PS. Napisałem dosłownie na temat „Mój pobyt w Rosji ” wprawdzie za krótko i nie bardzo ściśle z powodu braku papieru miejsca i czasu oraz z powodu, że temat jest za obszerny, aby go ująć krótko i jasno.
Uzupełnienia
Podam jeszcze kilka cen z bazaru w Kołtubance, luty – marzec 1942 r.: mleka 1 l. – 10 rb., śmietana (1l.) – 30 rb., twaróg (1 kg) – 15 rb., 1 k g mięsa –60-90 rb., wiadro kartofli – 30 rb., wianek cebuli – 10 rb., jeden kg chleba –15 rb., jedna szklanka gotowanej dyni – 1 rb. 1 szklanka pestek z dyni –1,50 rb., jedna szklanka pestek ze słonecznika – 1 rb. bluzka wat. – około 250 rb., płaszcz angielski – 800-1000 rb., inny płaszcz wojskowy – 400-600 rb., para bielizny – 75-100 rb. , jeden koc wojskowy – 2 00-300 rb. (Dnia 11 VI 1942 r.).
1. Charakterystyczną rozmowę przeprowadziłem z jedną rodziną wiejską w Kołtubance, której świadkiem był szer. Gruszka Jerzy. Wieśniak rzekł: ”Gdyby po tej wojnie miało tak pozostać dalej, to lepiej wziąć sznurek i pójść do lasu powiesić się”.
2. W innym domu mąż mówi, że gdyby teraz zniesiono kolektywizm, natychmiast odrosłaby gospodarka. Żona martwi się, ze nie byłoby narzędzi gospodarczych. Na to mąż: Nie biezpakojsa, wsio naszłoś (Nie martw się o to, wszystko by się znalazło). 3. W innym [domu] mówi gospodarz: „Jest mi bardzo przykro, że nie mam was czym przyjąć, wierzajcie mi, że przed tym było inaczej i nikt (nawet dziad) głodny z domu mojego nie wyszedł”.
4. W innym [domu]: O nas nie chodzi (mówi gospodarz o sobie i żonie), ale mi tych dzieci szkoda, bo co z nich wyrośnie, jeśli oni nawet kawałka mięsa nie widzą.
5. Pewnej kobiecie w Kołtubance zostawiliśmy 150 rb., aby nam przygotowała obiad na 4 osoby. Na drugi dzień przychodzimy, a ona skarży się, że nic nie mogła kupić i sama nic nie ma.
6. Słynne przysłowie rosyjskie mówi: Adno wiedro wody zamieniajet kilogram chleba (Jedno wiadro wody ma wartość jednego kg chleba).
7. Gdy byłem w łagrze na północy chciałem napisać list do rodziców i z po-radą przyszedłem do obozowego lekpoma (lekarza), ten na to: A skolko u was sroku? ( jaki macie wyrok ?). – 5 lat mówi ę. – To szkoda w ogóle pisa ć, bo nim list dojdzie do nich i wróci odpowiedz, to ju ż będziesz wolny. Więc nie pisałem.
8. A jednak, gdy wiejska kobieta z Kołtubanki przypadkowo weszła do naszego namiotu, krzyknęła z przerażeniem: Bożeczku! Kak oni muczajutsia [Boże, jak oni się męczą]; zaznaczyć trzeba, ze nasz namiot był jednym z najlepszych w dywizjonie. (Namiot 1. drużyny, 5 esk[adry] lot.).
Co to jest SSRR w tłumaczeniu Rosjan: Smiert’ Stalina Swoboda Rasieji . Co to jest NKWD (Narodnyj Komisariat Wnutrennych Dieł, pod którego zarządem jest sądownictwo): Nie znajesz Kagda Wiernaszsia Damoj
(Nie wiesz, kiedy powrócisz do domu ) Taka sobie piosenka
Jabłoczko! kuda kotiszia (Jabłuszko dokąd się toczysz) Popiadiosz w eN Ka We De (Dostaniesz się do NKWD)
Nie waratyiszsia! (Nie powrócisz więcej!)
Wierszyk
Charaszo w naszom kraju radnom (O jak pięknie w naszym kraju) Pachniet sienom i gawnom (Pachnie sianem i g…) 9.
Dodam jeszcze, że gdy wyjeżdżaliśmy, marzeniem największym wszystkich było, aby dostać się do Polski – obawa zachodziła tylko, aby tam si ę [z nas] nie śmiano.
PS. Pisano bez związku i opuszczane fakty z powodu zbyt obszernego tematu do ujęcia w krótkim czasie w tych warunkach i bez dłuższego namysłu.
Anglikanin mudriec (Mądry Anglik) Koj jej rabotat’ nie mogł (Który nie mógł pracowa ć) Izobrieł on maszinu za maszynoj (Wynachodził – [Wynalazł] maszyn ę za maszyną), A nas ruski mużik (A nas chłop rosyjski ) Kaj rabotat priwyk (Który przywykł do pracy) A zatianiet swoju dubinuszku (Zaśpiewa swoją pieśń). Szer. Dumański J.E.
*
Z życiorysu załączonego w książce Opowieści dziadka Jo-Jo wynika, że Józef Emil Dumański w marcu 1942 r. ewakuował się z Rosji do Persji. Szkolenie lotnicze – rozpoczęte w Kołtubance w Grupie Lotniczej 3. Eskadry – kontynuował w Kanadzie i Anglii, kończąc je w grudniu 1943 r. Latał jako nawigator w 307. Nocnym Dywizjonie Myśliwskim „Lwowskich Puchaczy”, był ci ężko ranny, został odznaczony m.in. Krzyżem Walecznych. Po wojnie studiował w Londynie i w Kanadzie, gdzie zamieszkał na stałe w 1947 r. Działał w organizacjach polonijnych w Kanadzie, wstąpił do Związku Sybiraków w Krakowie. Opracował Adam Cz. Dobroński/Źródło: Zesłaniec, Numer 63(2015) /
RELACJE Z ZESŁANIA
By czas nie zatarł śladów naszych do świadczeń syberyjskich od wieków najdawniejszych aż po okres drugiej wojny światowej oraz w pierwszych latach po jej zakończeniu, a pamięć o tym trwała, redakcja „Zesłańca” postanowiła utworzy ć nowy dział poświęcony tej problematyce. Spełniamy tym samym prośby wielu Czytelników, którzy przysyłaj ą propozycje dotyczące publikowania swoich zesłańczych wspomnień, powołując się na zeszyt „Zesłańca” po święcony Matkom Sybiraczkom, który spotkał się z wielkim zainteresowaniem.
Dział „Relacje z zesłania”, nawiązuje do serii „Biblioteka Zesłańca”, ukazującej się w Polskim Towarzystwie Ludoznawczym oraz serii pod nazwą „Wspomnienia Sybiraków”, wydawanej w poprzednich latach przez Komisję Historyczną Zarządu Główne-go Związku Sybiraków pod red. nieodżałowanej pamięci Janusza Przewłockiego, pomysłodawcy tego działu w naszym piśmie. Zesłańcze wspomnienia wydawane były także w poczytnej serii „Tak było... Sybiracy”, realizowanej przez Oddział Związku Sybiraków w Krakowie, pod red. Aleksandry Szemioth. Obecnie zesłańcze relacje drukuje też rocznik „My Sybiracy” wydawany przez Oddział Związku Sybiraków w Łodzi.
Mamy nadzieję, że przez taki zabieg edytorski wzbogacamy naszą historiografię o cenne źródła dotyczące deportacji Polaków na Syberię, do Kazachstanu, na Daleki Wschód i w inne rejony Związku Radzieckiego. (red.)
*
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz