♦Tułacze losy Ryszarda Przewłockiego: Polska-Syberia-Afryka-Australia♦ Od
wydarzeń, które opisuję w niniejszej pracy minęło ponad 60 lat. Dla
historii świata to niewiele, ale dla historii człowieka to całe życie.
Do dziś żyją jeszcze ludzie, którzy sami przeżyli tamten koszmar. Mieli
wtedy zaledwie kilka lub kilkanaście lat, a życie udzieliło im już
wielkiej lekcji – lekcji przetrwania w ekstremalnych warunkach.
Wspomnienia tych ludzi są bezcenne dla naszej wiedzy o tym, co się wtedy
wydarzyło. I mimo, że są to wspomnienia nieco zatarte przez upływający
czas, to są bardzo ważnym źródłem wiedzy dla wszystkich , którym nie
jest obojętna przeszłość naszej Ojczyzny i los jej obywateli. Dzięki
uprzejmości mojego rozmówcy – Ryszarda Przewłockiego – jeszcze jedna
historia losów Polaków zesłanych przez władze radzieckie ujrzy światło
dzienne. Będzie to osobista relacja człowieka, który przeżył to „piekło na ziemi”. Wspomnienia Ryszarda nie były dotąd nigdzie publikowane.
1. Życie w Polsce
Ryszard Przewłocki urodził się 17 kwietnia 1932 roku w Dubnie, małym powiatowym miasteczku na Wołyniu. |
Fot. 1 Jan Przewłocki z synami Ryszardem ( z lewej) i Henrykiem - fotografia ze zbiorów prywatnych
|
| Razem
z rodzicami i bratem mieszkał przy ulicy Nadbrzeżnej. Jego ojciec, Jan,
urodzony w 1899 roku, był policjantem. Matka, Maria z domu Drozd,
urodzona w roku 1905, prowadziła dom i opiekowała się dziećmi. Brat
Henryk był od niego o rok młodszy – urodził się w 1933 roku. W domu obok
mieszkała ich rodzina – ciotka Anna Judycka z mężem i córką Swietłaną i
druga ciotka Aleksandra Czerkawska z mężem i synem Zygmuntem. Ojciec
Ryszarda został aresztowany razem z innymi policjantami i wywieziony do
Ostaszkowa. Przez 60 lat nie było żadnych wiadomości o jego losie.
Dopiero w roku 2000 Ryszard znalazł nazwisko ojca liście ofiar
katyńskich Okazało się, że uwięziony był w Ostaszkowie, rozstrzelany w
Twerze i pochowany został w Miednoje. Matka Ryszarda nigdy nie
dowiedziała się co stało się z jej mężem i ojcem jej dzieci. Zmarła w 1993 roku i jest pochowana w Perth w Zachodniej Australii. Gdy
wybuchła wojna Ryszard Przewłocki miał 7 lat. Do tego czasu wiódł
spokojne życie dziecka, nie zmącone troską o sprawy doczesne. Oto kilka
fotografii, które pokazują to beztroskie życie. |
Fot. 2 Ryszard i Henryk Przewłoccy z kuzynką – Dubno, 1936 rok - ze zbiorów prywatnych |
Wszystkie
te zdjęcia zostały zabrane z domu w tym tragicznym dniu, kiedy to w
pośpiechu cała rodzina musiała wyjechać. I obok różnych potrzebnych i
niepotrzebnych rzeczy w bagażach, które zabrali ze sobą w tą podróż, z
której już nigdy nie wrócili, były też zdjęcia. Ryszard zadaje pytanie:
Dlaczego fotografie? I zaraz odpowiada: Nie mam na to odpowiedzi. Ale
dzisiaj jestem zadowolony, że mam taką pamiątkę.
|
Fot. 3 Spacer ulicami Dubna, 1936 rok, mama z Heniem - ze zbiorów prywatnych |
2. Deportacja - 13 kwietnia 1940 roku
Niektóre
daty i wydarzenia pozostają w pamięci na zawsze. Tak jest w przypadku
Ryszarda Przewłockiego, który datę 13 kwietnia1940 roku pamięta do dziś.
Tak oto wspomina tamten dzień: Trzynastego kwietnia 1940 roku około
godziny 3.30 rano usłyszeliśmy głośne stukanie w drzwi kolbami karabinów
i rozkaz „odkrojcie dwiery”. Dalej opowiada, że w domu były trzy osoby -
jego matka oraz on i brat. Ojciec był wcześniej aresztowany. Matka
otworzyła drzwi i do środka wtargnęło kilku rosyjskich żołnierzy. Pytali
czy mają broń i zrobili rewizję całego domu. Kazali pakować się do
wyjazdu. Matka Ryszarda znała dobrze język rosyjski, więc zapytała
żołnierzy gdzie jadą i co ma zabrać ze sobą. Żołnierze nie chcieli nic
powiedzieć. Ale potem powiedzieli, że jadą do ojca i żeby dużo nie
pakować, bo tam gdzie jadą niczego im nie będzie potrzeba, „tam wsio
budiet”. Ryszard opowiada: Mama im wcale nie wierzyła i z ciotką, która
mieszkała obok i usłyszawszy hałasy przyszła, zaczęły pakować wszystko
co było pod ręką. Przeważnie ciepłe ubrania, bieliznę, koce, futra,
żywność, no i fotografie. Załadowali nas na sanie i po krótkim
czasie znaleźliśmy się na stacji kolejowej w Dubnie. Dalej w swym
opowiadaniu stwierdza, ze bardzo trudno po tylu latach pamiętać
dokładnie swoje emocje i uczucia, biorąc pod uwagę, że miał wtedy
zaledwie 8 lat. Ale relacjonuje dalej: pamiętam dokładnie, że załadowali
nas do bydlęcych wagonów, które już tutaj stały na stacji. W wagonie
były przeważnie kobiety, dzieci i starcy. Mężczyźni byli już wcześniej
aresztowani. Jak wyglądały wagony, którymi przewożono deportowanych? W
wagonie był piecyk, okna zakratowane a drzwi zamknięte od zewnątrz. Były
też dwie prycze, ale było tak ciasno, że tylko dzieci, starsi i chorzy
mogli się położyć. Reszta ludzi stała. Podróż nie zapowiadała się na
krótką. Nikt nie wiedział gdzie jadą i na jak długo. W przymusowych
sytuacjach ludzie zaczynają ze sobą współpracować. Wspólnie uradzono
więc a potem zrealizowano plan wybicia dziury w podłodze w jednym kącie
wagonu, która miała służyć za toaletę. Początkowo ludzie krępowali się,
ale po kilku dniach nikt na to nie zwracał uwagi. Wspominając podróż
Ryszard stwierdza, że od czasu do czasu pociąg stawał na stacji lub
nawet w środku pola. Wtedy otwierano drzwi i pozwalano ludziom wyjść na
świeże powietrze. Załatwiano wtedy swoje potrzeby fizjologiczne w
bardziej intymnych warunkach. Sprawę wyżywienia podczas podróży
zostawiono także do samodzielnego rozwiązania przez osoby wywożone.
Najczęściej zjadano wszystko to, co udało się zabrać ze sobą z domu. Ale
czasami, gdy pociąg zatrzymywał się na jakiejś stacji dawali zupę i
„kipiatok” czyli gotowaną wodę. Sprawa wody była bardzo ważna, bo jej
nie dostarczano (poza „kipatokiem” sporadycznie i w niewystarczającej
ilości). Dlatego Ryszard wspomina, że gdy tylko mieli możliwość wyjścia z
wagonu, zbierał tak jak wiele innych osób śnieg, który stopiony dawał
tak bardzo potrzebną wodę. Innej wody w wagonie nie było. Gdy dotarli
do celu podróży – niestety Ryszard nie pamięta nazwy miejscowości –
kazano im wysiąść z wagonów. Pociąg dalej już nie jechał. Na stacji
czekali miejscowi ludzie, którzy zabierali każdą z rodzin na swoje sanie
i zawozili do siebie do domu. Ze stacji kolejowej pojechali więc z
zupełnie obcymi ludźmi do ich domu. Nowym domem dla rodziny Ryszarda
Przewłockiego była Archangielskaja obłast, Pazdergomski rejon, posiołek
Kaganowicza. Pamięta on dokładnie ten adres i sam zadaje jakże wymowne a
zarazem retoryczne pytanie: Dlaczego już tyle lat to pamiętam? Wspomnienia
z tamtego miejsca to przede wszystkim straszne mrozy, głód i wszy.
Region archangielski leży tuż pod kołem podbiegunowym północnym, na
granicy Europy i Azji. Panuje tam klimat kontynentalny, umiarkowanie
chłodny, ale bliskość strefy subpolarnej ma duży wpływ na kształt pogody
w tym regionie . Były bardzo silne mrozy i opady śniegu, które
uniemożliwiały wydostanie się z domu bez pomocy sąsiadów. Często musieli
czekać aż ktoś życzliwy im pomoże i odkopie ich drzwi. Bardzo niskie
temperatury dawały się we znaki prawie na każdym kroku, nawet podczas
oczekiwania w kolejce do sklepu. Ryszard wspomina, ze ludzie czekając
przed sklepem: ruszali się z nogi na nogę i machali rękami jak wiatraki.
Mróz był bardzo uciążliwy podczas wykonywania pracy, powodował też
częste choroby. Matka Ryszarda pracowała a obaj chłopcy chodzili do
szkoły, dopóki nie zaczęli chorować. Mimo, że dostawała pieniądze za
pracę, to jak wspomina Ryszard: Byliśmy zawsze głodni. Moim marzeniem
było, aby się najeść do syta chlebem. Głód i mróz powodowały, że
częstą dolegliwością było zapalenie płuc. Zarówno Ryszard jak i jego
młodszy brat Henio bardzo często chorowali. Nie było lekarstw więc
leczono się domowymi sposobami. Najczęściej posyłano po kogoś, kto umiał
stawiać bańki. Skutecznym lekarstwem okazywało się też jedzenie
surowych kurzych jaj. Wyczerpanie organizmu i brak leków nie pozwalało
na skuteczna walkę z chorobą. Henio ciężko zachorował na zapalenie płuc.
Matka znalazła kogoś, kto zgodził się zawieźć go do szpitala. Było
jednak za późno. Zmarł w szpitalnej poczekalni. Pochowany został na
cmentarzu gdzieś na Syberii. Miał zaledwie 7 lat. Poza głodem i
mrozem dokuczały im wszy: Pamiętam jak gryzły nas wszy (...) Wszy nas
gryzły na żywo, wszędzie swędziało i wszędzie bolało od drapania.
Codziennie musieliśmy się odczyszczać i czesać włosy takim specjalnym
gęstym grzebieniem, i włosy smarować naftą. Po jakimś czasie Ryszard
i jego matka zostali wywiezieni na Ural. Zakwaterowano ich w wagonach
towarowych na bocznym torze. Zmiana miejsca pobytu była związana z
pracą, do której skierowano panią Marię – budowa linii kolejowej. Była
to bardzo ciężka praca. Polegała na przygotowywaniu nasypu pod
powstającą linię kolejową. Kobiety musiały pracować na równi z
mężczyznami, choć wiadomo, że były słabsze i wykonywanie tych samych
prac powodowało u nich znacznie większe zmęczenie i wycieńczenie
organizmu. Głównymi narzędziami pracy były łopaty i kilofy. Praca
odbywała się nieregularnie. Zależała od transportu materiału – drobnych
kamyczków – które nazywano „balast”, które to pracownicy musieli
odpowiedni przygotować jako podstawę pod linię kolejową. Ta
nieregularność nie polegała tylko na tym, że praca była przerywana na
kilka dni, aż do następnego transportu, ale także na tym, że nie było
ważne jaka jest pora dnia czy nocy – kiedy przyjeżdżał transport
natychmiast zaczynano prace. Warunki mieszkaniowe były bardzo złe. Wagon
towarowy, w którym mieszkali wyposażony był tylko w piecyk, który
służył do ogrzewania i gotowania zarazem. Ale, żeby móc używać tego
piecyka trzeba było mieć czym palić- potrzebny był węgiel. Ale węgla nie
było, trzeba było go samemu zdobywać – co w praktyce sprowadzało się do
kradzieży. Tak oto opisuje to Ryszard: Dużo pociągów z węglem
przejeżdżało przez naszą stację. Pociąg wtedy zwalniał. Na początku
stacji mężczyźni, w nocy, wchodzili na odkryte wagony i zaczynali
zrzucać węgiel na ziemię Trwało to dopóki pociąg jechał wolno przez
stację. Kiedy pociąg przyspieszał zeskakiwali z wagonów, a my na dole
bardzo szybko zbieraliśmy ten węgiel. W ten sposób mieliśmy czym palić w
piecu. Kolejnym etapem tułaczki był pobyt w Uzbekistanie. Znowu
Maria Przewłocka z synem musiała się przeprowadzić. Skierowano ją do
pracy na roli. W Uzbekistanie były łagodniejsze warunki klimatyczne,
było ciepło więc choć trochę polepszyły się warunki życia. Mieszkali w
pokoju przy stajni, gdzie wojsko trzymało konie. Ryszard gorzko
wspomina: warunki życia codziennego były lepsze, bo było co ukraść.
Przez całe opowiadanie o pobycie w tym miejscu przewija się problem
głodu i sposobu zdobywania pożywienia. Matka Ryszarda pracowała na polu,
przy żniwach. Była to dla niej ciężka praca, bo do tej pory mieszkała w
mieście i obce były jej prace polowe. Musiała nauczyć się posługiwać
sierpem. Za pracę nie otrzymywała pieniędzy, płacono w naturze czyli
zbożem. Ale było tego stanowczo za mało. Udawało jej się czasem
„przemycić” pod fartuchem garstkę pszenicy. Razem z tym co zarobiła,
wyrabiając normę i z tym co udało jej się zabrać z pola, było tego i tak
za mało, żeby wyżyć. Zboże raz w tygodniu, w woreczku, który mierzył
około 3 kg zanosili do młyna, gdzie Uzbecy, bez kolejki, zamieniali
ziarno na mąkę. A jak zdobywali inne produkty żywnościowe? Ryszard mówi:
trzeba było jeszcze kombinować. Ja dodatkowo kradłem z ogrodów
uzbeckich to co się dało, marchew, buraki, owoce, cebulę itd. Trzeba to
było robić w nocy i być prędkim, aby skoczyć przez wysoki płot tam i z
powrotem. To co ukradłem z ogrodów dokładało się do zupy. Łapałem tez
żółwie, które w ciągu dnia chowały się dość głęboko w piasku. Brałem ich
jaja a z mięsa żółwia robiliśmy rosół. Jajka zużywaliśmy do ciasta a
mięso do garnka i gotowaliśmy. Jaki smak? Podobny do kurczaka. Mięso
zdobywano czasem w dość dziwnych i niespodziewanych okolicznościach.
Kiedy koń pracujący na polu przy żniwach złamał nogę, dobito go a mięso
rozdzielono pomiędzy pracujących. Innym razem do pokoju, w którym
mieszkali weszła kura, natychmiast zamknęli drzwi i zabili ją. Aby
spalić pióra czekali aż do nocy, żeby nie zostawić żadnych śladów. Do
czego może posunąć się człowiek, który jest głodny niech świadczą słowa
wypowiedziane, po wielu latach od tamtego wydarzenia. Ryszard tak mówi:
Do tamtego czasu to ja nawet żywej kury nie widziałem, bo mieszkaliśmy w
mieście. Ale głód doprowadził do tego, ze ja sam ją zarżnąłem pomimo
to, że miałem zaledwie dziesięć lat. Oprócz mięsa, które było bardzo
ważnym źródłem kalorii, na co dzień jedli ‘”lepioszki” czyli płaski
chleb, bezdrożdżowy pieczony w glinianych piecach. Piece te były opalane
wysuszonymi odchodami zwierzęcymi. Matka, posyłała Ryszarda po te
„lepioszki” do Uzbeków. Dziesięcioletni wówczas chłopak, bał się chodzić
na te „zakupy”, bo Uzbecy mieli bardzo duże i groźne psy, które były
tak samo głodne jak ludzie. Ale opracował on swój pomysł jak bezpiecznie
przebyć drogę. Poświęcał jeden chleb, a by dokarmiać te psy i jakoś
udawało mu się dotrzeć cały i zdrowy do domu. Wielkim świętem był dzień
kiedy mamie udało się kupić dwa kubki białego ryżu.
2. Ucieczka z ZSRR przez Teheran do Afryki
Gdy
dowiedzieli się, że ogłoszona została amnestia dla Polaków, a generał
Sikorski organizuje wojsko polskie, matka postanowiła jak najszybciej
wydostać się z tego kraju. Jedyną możliwość, zresztą jak wiele tysięcy
innych ludzi, widziała w wyjeździe z wojskiem. Dowiedziała się, że w
Samarkandzie znajdują się placówki wojskowe i postanowiła tam wyruszyć.
Znała już drogę, bo była tam raz w sprawie zapomogi. Większość drogi
przeszli pieszo. Była to bardzo trudna i męcząca podróż, biorąc pod
uwagę odległość i brak jedzenia. Ale perspektywa wolności pomagała w
trudach i „dodawała skrzydeł”. Gdy dotarli do Samarkandy, z wielkim
trudem dostali się do wojskowej ciężarówki i wraz z wojskiem pojechali
na zachód w kierunku Krasnowodska.Ryszard wspomina, że ciężarówki były
przepełnione, bo setki ludzi chciało pojechać w tą samą stronę – w
kierunku wolności. Cudem udało im się dostać w pobliże Krasnowodska.
Resztę drogi do miasta przebyli pieszo. Było bardzo gorąco i brakowało
wody do picia.Gdy doszli do portu zobaczyli statek. Był wypełniony
ludźmi a cały czas dochodzili nowi. Udało im się dostać na ten statek,
ale nikomu nie pozwolono zabrać bagażu, żeby mogło zmieścić się jak
najwięcej osób. Ryszard wspomina kilkakrotnie, że statek był tak
przeładowany, że tylko cudem nie poszedł na dno. W takich warunkach, na
stojąco, płynęli przez Morze Kaspijskie całą noc. Rano wpłynęliśmy do
portu w Pahlevi (Pahlavi). Jak wyglądał ten statek przedstawia
fotografia nr 4 | Fot. 4 Statek w porcie w Krasnowodsku - ze zbiorów prywatnych | Obóz
polski w Pahlevi składał się z namiotów mieszkalnych i namiotu
szpitalnego. Było wielu chorych. Szerzyły się dezynteria, tyfus, liczne
zatrucia i inne choroby przewodu pokarmowego. Były one spowodowane
zmianą sposobu odżywiania. Tutaj, przy wojsku, jedzenie było tłuste i w
dużych ilościach. Bez ograniczeń można było dostać tłustej zupy i sporo
mięsa. Nie wytrzymywały tego „wyposzczone” żołądki i stąd tak liczne
zachorowania. Było to zabójcze dla wielu ludzi, którzy odwykli od
takiego jedzenia. Ryszard też stał się ofiarą tego „tłustego jedzenia”.
Swój pobyt w szpitalu wspomina w takich słowach: Pamiętam jak tam dużo
koło mnie umierało, same dzieci. Z portu w Pahlevi wyjechali do
Ahvazu. Mieszkali w namiotach ustawionych na piasku i było bardzo
gorąco. Tutaj też Ryszard przystąpił do Pierwszej Komunii – 24 grudnia
1942 roku. Fotografia numer 5 przedstawia pamiątkę tamtego wydarzenia. | Fot. 5 Pamiątka Pierwszej Komunii - ze zborów prywatnych |
Kolejnym
etapem podróży miał być Teheran. Matka Ryszarda dostała zawiadomienie,
że pojedzie wraz z synem następnym transportem. Warunkiem wyjazdu był
jednak pomyślny wynik badań dokonywanych przez specjalną komisję
lekarską. Ryszard nie mógł przejść tych badań pomyślnie, bo jeszcze był w
szpitalu. Matka wiedziała, że to jest jedyna okazja, żeby się stamtąd
wydostać – nie wiadomo było kiedy będzie następny transport. Udało jej
się „wypożyczyć” chłopca w tym samym wieku, który był zupełnie zdrowy i
przeszedł badania lekarskie pozytywnie. Przed | Fot. 6 Ryszard Przewłocki w Teheranie - ze zbiorów prywatnych | wyjazdem,
wojskowymi ciężarówkami, dokonano kwarantanny, mającej na celu
likwidację wszy i innego robactwa. Spalono osobiste ubrania i dano im
rzeczy pochodzące z darów Polonii Amerykańskiej rozdzielane przez
Czerwony Krzyż. Tak przygotowani ruszyli w drogę do Teheranu. Po krótkim
tam pobycie udali się do Karachi w Indiach (dziś Pakistan). W Karachi
Ryszard znowu trafił do szpitala. Spędził tam 4 tygodnie. Zachorował na
malarię. Leczenie było bardzo prymitywne. W takich słowach opowiada
tamte wydarzenia: Pierwsze dwa tygodnie [lekarstwem była] chinina w
płynie, a następne dwa tygodnie takie żółte tabletki, zdaje się że
nazywały się atebryna. Po takich lekach byłem żółty jak słonecznik. Po
wyzdrowieniu pojechali ciężarówkami przez góry aż do Zatoki Perskiej. A
tam, z jednego z portów, wypłynęli w podróż do Beiry w Afryce. Był
marzec 1943 roku. Na kontynencie afrykańskim mieszkali w obozach dla
bezdomnych zesłańców do 1950 roku. Podczas pobytu byli pod opieką IRO
czyli International Refugee Organization. Gdy rozpoczęła się likwidacja
polskich palcówek w Afryce, w październiku 1949 roku otrzymali od IRO
dokument, który potwierdzał ich tożsamość oraz wskazywał na status
zesłańca i umożliwiał im wyjazd do Australii. Dokument ten przedstawia
fotografia nr 7. Polscy zesłańcy musieli udać się w kolejną podróż. Na
amerykańskim statku "General Langfitt" 1 181 Polaków popłynęło ku
Australii. 14 lutego 1950 roku Ryszard z matką i pozostałymi Polakami
wysiedli w Zachodniej Australii, w porcie Fremantle. Australia miała być
od tej pory ich nową Ojczyzną. | Fot. 7 Fotokopia dokumentu IRO – ze zbiorów prywatnych |
W
Australii Ryszard mieszka do dziś. Przez 35 lat pracował jako
nauczyciel w gimnazjum w szkole rządowej i 15 lat u Salezjanów. Od 1997
roku jest na emeryturze. Swoją Ojczyznę – Polskę - odwiedził kilka razy.
Dziś, wspominając swoją tułaczkę po świecie, chce ocalić od
zapomnienia tę cząstkę historii, która stała się znaczną częścią jego
życia. Ryszard mówi: Chce, aby reszta świata dowiedziała się o naszej
polskiej tragedii. ZAKOŃCZENIE
Masowe
deportacje nie były czymś nowym w represyjnej polityce radzieckiej. Ale
dopiero zastosowanie ich na wielką skalę nadało im ważny wymiar w
polityce państwowej. Ofiarą padli nie tylko Polacy, ale także inne
narody. Celem tej pracy było ukazanie wielu aspektów zjawiska jakim
była deportacja. Począwszy od odpowiedzi na pytanie: jakie były podstawy
prawne dokonywanie przesiedleń a skończywszy na dramatycznym opisie
człowieka, który pewnego dnia musiał opuścić dom i udać się w nieznane. Bardzo
ważnym problemem, któremu poświęciłam dużo miejsca i uwagi jest
liczebność deportowanych. Opierając się na najnowszych badaniach
starałam się zburzyć mit ponad miliona wywiezionych podczas deportacji w
1940 i 1941 roku. Uważam, że losy Polaków deportowanych do ZSRR,
mimo wielu opracowań i bardzo szerokiej literatury wspomnieniowej
zasługują na dalsze badania. Każdy z wymienionych tu aspektów mógłby
stać się tematem samodzielnej pracy. Szczególnie ważne są zagadnienia
przystosowania się ludności do warunków, jakie zastała w nowym miejscu
zamieszkania. Dla jednych przystosowanie było dość łatwe i szybko sobie z
tym poradzili.Inni mieli z tym ogromne trudności. Życie na zesłaniu to
ciąg udręk, wielu dramatów i dylematów. Deportowani zostali postawieni
wobec sytuacji, która niejednokrotnie ich przerosła. Starałam się
odpowiedzieć na pytanie: jak radzili sobie z rzeczywistością i jak ta
rzeczywistość wpłynęła na ich zachowanie i postawę moralną. Pytanie,
które najczęściej pojawia się na ustach deportowanych brzmi: „Dlaczego?”
I ja stawiam to pytanie: Dlaczego ludzie naznaczyli swoja historie
takim bezmiarem zbrodni? Dlaczego tak mało wiemy o cierpieniach tych,
którzy w strasznych warunkach żyli w lepiankach, ziemiankach, barakach,
którzy byli poniżani, których godność deptano.Dlaczego? Nie ma prostej
odpowiedzi na to pytanie. Wydarzenia tamtych lat są przestroga dla
nas. Nie wolno nam zapomnieć o tej części naszej historii.Musimy
wyciągnąć wnioski i nie dopuścić, by gdziekolwiek i kiedykolwiek
wydarzyło się coś podobnego. Wiele zagadnień poruszanych w tej pracy
wymaga uzupełnień a nowa sytuacja polityczna umożliwiająca eksplorację
radzieckich archiwów daje nadzieję na i udokumentowanie wielu wydarzeń i
na całościowe opracowanie tych zagadnień. Osobiste relacje osób,
którym udało się opuścić to „więzienie bez krat” są dla nas bezcennym
materiałem i źródłem informacji. Dlatego wspomnienia Ryszarda
Przewłockiego, zamieszczone w rozdziale piątym niniejszej pracy, uważam
za niezmiernie cenne.Nie możemy bowiem pozwolić, by ta cześć naszej
historii uległa zapomnieniu. Tekst przesłany przez Ryszarda Przewłockiego.
|
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz