Tekst przesłany przez Panią Magdalenę Weber-Faulhaber.
W
niniejszym tekście zamieszczam kilka informacji o moich przodkach,
którzy 13 kwietnia 1940 r. zostali deportowani z Lubaczowa do
Kazachstanu.
Z Lubaczowem związani byli tylko przez kilkanaście przedwojennych lat.
Po powrocie z zesłania do Polski, co nastąpiło w drugiej połowie 1945 roku, do Lubaczowa nikt z rodziny już nie wrócił.
Wykazy
Związku Sybiraków związane z deportacjami z Lubaczowa obejmują
wprawdzie moich przodków, ale są nieścisłe i niekompletne, stąd
uznałam, że należy je uzupełnić.
Mój dziadek Jan Weber ( 1886 – 1951) osiedlił się w Lubaczowie w 1923 roku wraz z żoną Reginą Weber z domu
Gonczarow ( 1892 – 1964) oraz trzema synami: Bronisławem (1912 – 2004),
Janem juniorem (1913 – 1979) i Józefem (1914 – 1988) – moim ojcem.
Podjął pracę w Wydziale Rady Powiatowej w Lubaczowie jako referent
finansów komunalnych. Wcześniej pracował w Samorządzie Powiatowym
Bóbreckim. Tam rodzina Weberów trafiła w 1920 roku po wieloletniej
tułaczce związanej z konspiracyjną działalnością dziadka. Przeniesienie
się do Lubaczowa i podjęcie tu przez dziadka pracy miało zapewne związek
z faktem przywrócenia Lubaczowowi od 1 stycznia 1923 r. administrowania
powiatem i przeniesienia z Cieszanowa starostwa i urzędów, co wiązało
się z potrzebą pozyskania kadr urzędniczych. Jan Weber pracował w
Wydziale Rady Powiatowej od 1 października 1923 r. do 30 listopada 1934
r. Jednocześnie zatrudniony był również w ordynacji hrabiego Agenora
Marii Gołuchowskiego (zajmował funkcję administracyjno-księgową i
podlegał doktorowi Henrykowi Friserowi). Miał także należeć do grona
organizatorów kampanii BBWR w powiecie przed wyborami parlamentarnymi (
najprawdopodobniej w 1928 lub 1930 roku ).
Z zachowanych rodzinnych dokumentów wynika, że rodzina Weberów mieszkała
w Lubaczowie przy ul. Trzeciego Maja 47 – Zamek.
Potwierdzenie tej informacji znalazłam w artykule Adama Szajkowskiego zamieszczonym na łamach Kresowiaka Galicyjskiego (nr 12 z 2008 roku). W artykule pt. „Jeszcze o lubaczowskim Zamku” autor wspominał:
„
W domku - czworakach u podnóża wzniesienia między rzeką a Zamkiem,
mieszkali m.in. Weberowie z synami Janem i Józefem, tymi którzy byli
potem redaktorami tygodnika „Maszerować”. Ich ojciec pracował w Wydziale
Powiatowym. Byli spokrewnieni z Gonczarowem, Weber miał za żonę jego
siostrę.” (nie ma tu mowy o trzecim synu Bronisławie, bo zapewne w
czasie, gdy w latach trzydziestych autor artykułu miał kontakt z tym
miejscem, Bronisław był już poza domem – uczył się w Toruniu).
Synowie ukończyli w Lubaczowie szkołę podstawową, później przez rok
uczyli się w domu, następnie podjęli naukę gimnazjalną w Jarosławiu.
Bracia należeli do Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, również do
„Strzelca” i jak wydaje się – z zaangażowaniem uczestniczyli w życiu
lokalnej społeczności. W okresie 1936 – 1939 Józef był w lubaczowskim
zarządzie „Sokoła” . Dużo grał w tenisa. Często reprezentował Lubaczów w
lokalnych meczach. Janek należał do zarządu lubaczowskiego koła
„Strzelca” .
Po zakończeniu gimnazjum najstarszy syn Bronisław podjął naukę w Szkole
Podchorążych Artylerii w Toruniu. Po otrzymaniu oficerskiej promocji
dostał przydział do 8 Pułku Artylerii Lekkiej. Jego jednostka walczyła
m. in. w obronie Warszawy. Po kapitulacji trafił do niemieckiej niewoli.
Następne lata spędził w obozie ( prawdopodobnie na
Pomorzu ) – aż do ewakuacji obozu w obliczu rosyjskiej ofensywy. Po
wojnie jako oficer służył w I Dywizji Pancernej, która w ramach
brytyjskiej strefy okupacyjnej stacjonowała w północno-zachodniej część
Niemiec. Ożenił się z Jadwigą Chapuis – córką Polki i Belga, przed wojną
pracującego w polskim przemyśle. W drugiej połowie 1947 roku Bronisław
wraz z żoną osiedlili się w Londynie, gdzie mieszkali do śmierci. Nie
mieli dzieci.
Syn Jan po zakończeniu nauki gimnazjalnej podjął w Lubaczowie pracę
urzędniczą. Jak wynika ze wspomnień rodzinnych, w maju 1940 r.
wyjechał z Lubaczowa (do brata Bronisława ?). Jego losy wojenne nie są
mi znane. W kwietniu 1945 roku ożenił się w Łańcucie ze Stanisławą
Wojnarowiczówną. Potem przeniósł się z żoną z Łańcuta do Rawicza; w
końcu lat 40. XX w. zamieszkali w Poznaniu. Mieli troje dzieci – córkę
Hannę i synów: Jana i Andrzeja.
Najmłodszy syn Józef ( mój ojciec) w latach 1927 – 1933 uczęszczał do
Państwowego Gimnazjum im. Augusta Witkowskiego w Jarosławiu, a następnie
w latach 1933 - 1934 do Prywatnego Gimnazjum Koedukacyjnego Powiatowego
Towarzystwa Szkoły Średniej w Lubaczowie. Nie dostawszy się w 1934 roku
na Wydział Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, podjął pracę w
charakterze praktykanta w kancelarii notariusza Roberta Czechowicza w
Lubaczowie. W roku akademickim 1936/1937 rozpoczął studia prawnicze w
Lublinie na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Nie zdążył ich skończyć
przed wojną. W miesiącach letnich pracował w Kosowie Huculskim w polsko –
rumuńskiej komisji kontrolującej spław drewna granicznym Czeremoszem.
Na przełomie 1938 i 1939 roku zaangażowany był w redagowanie pisma
„Maszerować”, którego wydawcą był Organ Sekretariatu Porozumiewawczego
Polskich Organizacji Społecznych w
Lubaczowie.
Jak
dowiaduję się z artykułów na łamach Kresowiaka Galicyjskiego, pismo
poświęcone było sprawom narodowym, religijnym, ekonomicznym i
kulturalnym powiatu lubaczowskiego. Pierwszy numer ukazał się w
Lubaczowie w listopadzie 1938 roku; redaktorem naczelnym pisma miał być
Józef Weber, zaś jego brat Jan – redaktorem administracyjnym.
13
kwietnia 1940 r. Jana Webera, jego żonę Reginę oraz syna Józefa
deportowano do Kazachstanu. Na liście enkawudzistów figurował wprawdzie
inny syn (nie wiem czy był to Jan, czy Bronisław), ale w domu przebywał
akurat jedynie Józef, więc zabrano jego.
Niewiele wiemy o ich losach z tego okresu; niechętnie wracali do tamtych
czasów. W latach 60. – 70. XX w. trochę informacji o swojej przeszłości
ojciec przekazał nam, dzieciom, głównie mojemu bratu Stefanowi ( w tym
tekście korzystam ze wspomnień brata spisanych na moją prośbę wiele lat
temu). Trochę wspomnień babki Reginy znam z opowiadań mojej mamy (babka
do śmierci w 1964 roku mieszkała z nami). Kilka faktów poznałam dzięki
dokumentom, które przetrwały w rodzinnym archiwum.
Podróż w bydlęcym wagonie trwała wiele dni. Miejscem zesłania były
okolice Aktiubińska, osiedle/wieś (posiełok) Ługowoj (Kazachskaja
SRR, Bogoslovka, Aktiubinskaja Oblast, Klyuczewoj rajon, posiołok
Ługowoj).
Zachował
się list napisany przez dziadka – Jana Webera 28 czerwca 1940 roku w
miejscowości Ługowoj, a skierowany do niewymienionych z nazwiska
adresatów
(
„Drodzy i Wielce Szanowni Państwo”) Domyślamy się, że list ten nigdy
do nich nie dotarł i wrócił do nadawcy, gdyż w innym zachowanym liście
dziadka, również wysłanym jeszcze z zesłania w kwietniu 1945 r,. jest
informacja: „Daremne okazały się wszelkie nasze wysiłki nawiązania
kontaktu ze znajomymi w celu uzyskania pomocy materialnej, niezbędnej
dla przetrwania”.
W liście z 28 czerwca 1940 roku Jan Weber napisał:
„Dziś
upłynęło dwa miesiące od dnia, gdy po dwutygodniowej podróży
znaleźliśmy się w miejscowości powyżej nazwanej. Jest to osiedle
wiejskie położone w stepie na północ mórz Kaspijskiego i Aralskiego,
ponad 25 km od najbliższego miasteczka. Ludność – rasy mongolskiej, są
jednak i rosjanie i mołdawianie”.
Dalej
Jan Weber opisuje trudne warunki klimatyczne, wspominając przy okazji o
braku odpowiedniej odzieży. Z listu wynika, że Jan i Józef pracują
„bezpłatnie” w kołchozie ( „za obietnicę trochę ziarna i ogrodowizny po
żniwach”), Regina pracuje „u tutejszych włościanek przy najcięższych
robotach domowych i gospodarczych dosłownie za kawałek chleba”.
We wspomnieniach ojca z tamtego czasu przewijała się informacja o
ludziach z kołchozu, którzy mieli być fanatycznymi sowieckimi
patriotami, do Polaków odnoszącymi się wrogo lub prześmiewczo, jednak
nie zawsze wszyscy z nich okazywali się bezwzględni. Przewodniczący
kołchozu zapobiegł wydaniu Józka w ręce NKWD po dokonanym przezeń
„sabotażu” – ponoć przesadził z poganianiem koni (do obowiązków Józka
należało rozwożenie mleka). W pamięci mojego brata Stefana zachowała się
jeszcze inna historia opowiadana przez ojca; prawdziwe oblicze pokazała
„wierchuszka” kołchozu podczas triumfalnego pochodu Wehrmachtu w głąb
ZSRR. Najpierw po wybuchu wojny odbyła się oczywiście przepisowa
masówka. Wygłaszano marsowe mowy. Jednak niedługo później, gdy jakiś
komunikat nie pozostawiał wątpliwości, że niemiecka ofensywa szybko
postępuje, wszyscy ci partyjni funkcjonariusze zgromadzili się przy
mapie i wzdychali: „daj Boh, sztoby Gitler…”. Nie przeszkadzała
im obecność dziadka, który pracował tam jako „sczetowod” (księgowy ).
Z ustnych przekazów rodzinnych wiemy również, że w miejscu zesłania
dziadków i ojca istniał kołchoz, zasiedlony po „rozkułaczce” niecałe 10
lat wcześniej (przez Ukraińców?) i że zesłańcy bardzo cierpieli z głodu
i fatalnych warunków bytowych. Te wspomnienia pokrywają się z faktami,
znanymi z licznych relacji innych zesłanych osób. Nędzne domki miały być
zbudowane z „kiziuku” i „kiziukiem” opalane, panowały ogromne amplitudy
temperatur – nie tylko sezonowe, również dobowe. Często występowały
niebezpieczne zawieje i zadymki. Zdarzało się, że wychodził ktoś z
chatki i po tym, gdy w chwilę później zaskoczyła go zadymka, nie był
już w stanie wrócić, choć oddalił się o parę kroków. A nazajutrz czy za
parę dni odnaleziono martwego zaledwie 30 czy 50 metrów od jego chatki.
Racje żywnościowe były niezwykle skąpe. Reginie, która pracowała
fizycznie udawało się czasem przynieść z pola ukryte w fałdach spódnicy
ziarna zboża, z czego sporządzała coś do zjedzenia. We wspomnieniach
rodzinnych zachowała się opowieść Reginy o tym, jak wytrzepywała
ziarenka i ścierała je na mąkę. Zachował się z tego czasu woreczek –
uszyty wówczas przez babkę ze skrawka materiału w paski, z zawieszeniem z
czarnej tasiemki. Być może właśnie w nim, ukrytym pod spódnicą babka
„przemycała” coś z
pola.
Na końcu listu z 1940 r. Jan Weber zawarł informację: „W tym samym miejscu są: Herzgowa, Zawadowska, Krausowa, Kalczewska, Kotowska – wszystkie bez mężów, z dziećmi i wszystkie również w nędzy. W sąsiednich wioskach są: Ostrowińska, Białozorscy, Łuczyńska, Baurowie, Osikowiczowa, Kosiorowie. Nie kontaktujemy się”.
W październiku 1944 roku Jana i Reginę przeniesiono na teren Ukrainy,
w okolice Mikołajowa (Nikolajevskaja Oblast, Pryvilnienskij rajon
[miejscowość Pryvil’ne], koło Novopoltavki, kowchoz Krasnaja Basztanka,
chutor Troyany).
Z tego miejsca wysłany został drugi wspomniany wyżej list, który również
nigdy nie dotarł do adresata i wrócił do dziadka. Weberowie przebywali
tu ze Stanisławą Psurską, córką Józefa urodzoną w 1902 r., którą dziadek
określił w liście mianem „krewnej”. We wspomnieniach rodzinnych nie
zachowała się żadna informacja na temat tej osoby. W tym drugim miejscu
zesłania nie było już z nimi syna Józefa, który jeszcze jesienią 1941
roku dowiedział się o tworzeniu polskiej armii i uciekł z kołchozu (o
ile wiem, dziadkowie we wspomnieniach nie wracali do tego faktu, ale
znając relacje innych zesłańców będących w takiej sytuacji, możemy
domyślać się, że mogły ich spotkać z powodu ucieczki Józka niemałe
represje). Józef nie zdążył jednak wcielić się do polskiej armii w
okresie, gdy powstawała. Należał do rzeszy kilku tysięcy ludzi, którzy
na własną rękę przebijali się do polskiego wojska. Mój brat Stefan
pamięta opowieść ojca dotyczącą tego czasu. Podróżował towarowymi
pociągami. Niedługo znalazł się w cieplejszych stronach – Taszkient,
Samarkanda. Widział tam sceny, które mogły wskazywać na rozkład państwa
Stalina. Mnóstwo generałów, oficerów, także cywilów, którzy powinni być
na froncie lub w urzędach, a byli tu – z rodzinami, z dobytkiem, oby jak
najbliżej granicy perskiej ( irańskiej ). Żywił się obierkami ze
śmietników, zapadł na tyfus. W rodzinnych wspomnieniach pozostał epizod
ze spotkaną znajomą i podarowaną przez nią poduszką; Józka bardzo
rozczarowało to, że oprócz ofiarowania poduszki w niczym innym mu nie
pomogła. Z tyfusu wyleczyła go w szpitalu jakaś troskliwa lekarka (
zapewne polskiego pochodzenia ). Zachęcała do dłuższego pobytu, nabrania
sił, ale jemu śpieszyło się do armii. Nie wiadomo gdzie próbował
zaciągnąć się do wojska. Na początku odrzucono go – wyglądał nędznie,
ważył trochę ponad 40 kg. Był jednak zdeterminowany, samowolnie ukrył
się przy jakimś oddziale. Tam „wykrył” go major Krywko (Kryfko? ), który
na pytania: „kim pan jest?”, „co pan tu robi?” usłyszał jedynie płacz.
Major postanowił przyjąć nieboraka. Nastąpiło szkolenie – w ZSRR i w
Persji, dokąd przeprawiano się statkami przez Morze Kaspijskie. Przedtem
jeszcze Józek odżywił się, nabrał sił – tym łatwiej, że przez jakiś
czas miał coś wspólnego ze służbą w kuchni. Później w Iraku jego oddział
pomagał Brytyjczykom w pilnowaniu instalacji naftowych, zagrożonych
przez sabotaż Arabów. W którymś z tych bliskowschodnich krajów skończył
„podchorążówkę” i otrzymał skierowanie do artylerii pomiarowej. W
Palestynie korpus mocno się przerzedził. Zachowało się zdjęcie Józka z
Kairu – wraz z kolegą pozują na koniach.
Szlak bojowy II Korpusu – armii wyprowadzonej z ZSRR – wiódł przez Monte
Cassino, Ankonę i zakończył w kwietniu 1945 r. zdobyciem Bolonii. Józek
był wtedy plutonowym podchorążym. Historię bitwy o Monte Cassino, w
której ojciec brał udział poznaliśmy już w okresie wczesnego
dzieciństwa!
Regina i Jan powrócili z zesłania w drugiej połowie 1945 roku. Zachowała
się tzw. Karta ewakuacyjna Jana Webera, na której widnieją również:
Regina Weber oraz Hadel Maria (ur. 1911), Hadel Zdzisław (ur.1933),
Hadel Barbara ( ur. 1937), Hadel Jerzy (ur. 1935), Kosior Józef (ur.
1880). Na odwrocie tego dokumentu zamieszczono pieczątki: Państwowego
Urzędu Repatriacyjnego/Punkt Etapowy w Jarosławiu, Państwowego Urzędu
Repatriacyjnego/Punkt Etapowy w Łańcucie oraz skierowanie do Rawicza
wystawione w Łańcucie 13. VIII.1945r. Dziadkowie udali się do Rawicza,
bo dowiedzieli się, że tu mieszka brat babci Mikołaj ( jakżeż sprawnie
działał Czerwony Krzyż !). Wrócili doszczętnie wynędzniali, w ubraniach
uszytych z worków. Zachowało się wspomnienie określenia jakiego użyła
osoba, która ich zaanonsowała bratu babki, pracującemu wówczas we młynie
w Rawiczu: „ Proszę pana, jakieś dziady do pana przyszły”.
Józef po zakończeniu działań wojennych przez dłuższy czas przebywał w
Rzymie. Zapisał się na uniwersytet. Później ( zapewne w drugiej połowie
1946 r. ) polskich żołnierzy przerzucono do Wielkiej Brytanii. W 1947 r.
wyglądało na to, że zostanie w Wielkiej Brytanii. Nawiązał kontakt ze
starszym bratem Bronkiem, który wraz z żoną zamierzał przesiedlić się za
Kanał i razem z Józkiem rozpocząć trudny bój o przetrwanie. Wybierali
się jednak zbyt długo, dość że w sierpniu 1947 r. długo czekający Józek
wsiadł w którymś z brytyjskich portów na statek płynący do Gdyni.
Brytyjczycy dawali prawo cofnięcia decyzji nawet na chwilę przed
ostatnią syreną. Nie skorzystał jednak z tego. Z tego czasu pochodzi
opowieść o obiedzie jedzonym w restauracji po zejściu na brzeg w Polsce.
W pewnym momencie ktoś zagrał na stojącym w pomieszczeniu pianinie
„Czerwone maki...”. Wszyscy przebywający w restauracji w powadze wstali –
Józka bardzo wówczas zadziwiła i na pewno poruszyła ta reakcja.
Bronisław z żoną Jadwigą przybyli do Londynu niedługo później. Minęli
się z Józkiem o parę tygodni.
Służba wojskowa Józefa Webera w 2 Korpusie Polski obejmowała okres:
25.03.1942 – 13.02.1946 ( 3 lata, 10 miesięcy, 18 dni).
Po powrocie do Polski Józef zamieszkał przy rodzinie w Rawiczu. W celu
zakończenia rozpoczętej przed wojną nauki podjął studia na KUL-u w roku
akademickim 1947/48. Dyplom Magistra Praw otrzymał 8 marca 1949 r.
Od 1948 do śmierci w 1988 roku mieszkał w Poznaniu. W 1953 roku ożenił
się ze Stefanią Kosibianką. Urodziło im się troje dzieci – córka
Magdalena ( czyli ja), syn Stefan i córka Barbara.
Życie w powojennej Polsce dostarczyło im samych rozczarowań. Nie mogli
pogodzić się z panującą sytuacją polityczną. Najmniej mogę napisać o
dziadku – zmarł przed moim urodzeniem. Przedtem ciężko chorował. Babkę
Reginę pamiętam dobrze – miałam kilka lat gdy zmarła na białaczkę.
Zapamiętałam ją jako drobniutką, niską, zwykle poważną i cichą osobę, o
głębokim spojrzeniu bardzo ciemnych oczu. Do końca miała piękne, bardzo
gęste włosy, które ujmowała ciemną siateczką. Pomagała w pracach
domowych mojej mamie, nauczyła ją sporządzania wielu wschodnich potraw i
ciast, które sama znała od wczesnej młodości. Szczęśliwe i na pewno
dostatnie dzieciństwo i młodość spędziła w majątku swoich rodziców na
Wołyniu (gdzie mieszkała do wyjścia za mąż w wieku 18 lat).
Po wojnie posiadała już bardzo niewiele – tylko najbardziej potrzebne
rzeczy i sprzęty. Jak przez mgłę pamiętam wiszącą przy jej łóżku ikonę.
Związana była z jej rodziną od 1876 roku. Babka musiała ją mieć przy
sobie na zesłaniu i z nią wróciła do Polski w 1945 roku. Po jej
śmierci, z zgodnie z jej wolą, ikonę odziedziczyła najstarsza wnuczka,
czyli moja kuzynka Hanka. Przez cały powojenny okres ubierała się bardzo
skromnie – zawsze w długą ciemną sukienkę, na niej obowiązkowo ciemny
fartuch. Niczego ponad to nie chciała mieć; gdy jej syn Bronisław
przysyłał z Londynu coś ładnego do ubrania – oddawała to innym mówiąc:
„Jakżeż mogłabym się teraz w to stroić po tym wszystkim, co przeżyłam,
po tym upodleniu…”
Podobnie smutnym i zrezygnowanym człowiekiem był mój ojciec. Wyobrażam
sobie, że wrócił z zachodu, gdyż bardzo tęsknił za rodziną i do
ojczyzny (choć mógł tam zostać; kiedyś wspomniał, że po wojnie np.
Hiszpanie zachęcali Polaków do osiedlenia się na ich półwyspie). W
ojczyźnie nie spotkało go nic dobrego. Trudny był okres stalinowski.
Mimo namów nigdy nie zapisał się do PZPR, a zatem jego starania o
dostanie się na listę adwokatów w Poznaniu spełzły na niczym. Do
emerytury pracował jako radca prawny w różnych państwowych firmach.
Odznaczał się bardzo dużą wiedzą i nieprzeciętną inteligencją.
Kontestował jednak całą otaczającą rzeczywistość. Mam wrażenie, że już
bardzo niewiele go cieszyło. Był zamknięty w sobie, niechętnie wracał do
przeszłości, bardzo dużo czytał, ale przede wszystkim cały czas z
nadzieją nasłuchiwał; innego radia niż Wolna Europa, Londyn, czy Głos
Ameryki w naszym domu nie było. Trochę otuchy wlało w jego ducha
powstanie Solidarności. Z ekscytacją śledził bieg wydarzeń. Nie doczekał
wolnej Polski – zmarł w lipcu 1988 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz